Odkąd pamiętam moją cichą i wierną towarzyszką była tęsknota.
Wciąż deptała mi po piętach, szła za mną krok w krok. Była jak tajemniczy człowiek z Krainy Deszczowców z bajki o Baltazarze Gąbce. Wiedziałam, że jest ale nie wiedziałam po co jest, i co jej chodzi.
Na różne sposoby próbowałam się jej pozbyć, ukryć się przed nią albo ją obłaskawić. Była jak drzazga wbita w serce.
Kiedy wreszcie ją spotkałam okazała się bliźniaczo do mnie podobna. Miała te same, przepełnione lękiem i samotnością oczy, co ja. Była jednak znacznie mniejsza, karłowata. Jakby coś, co ją krępowało, nie pozwoliło jej przez lata się rozwinąć. Kiedy stanęłam z nią wreszcie twarzą w twarz zrozumiałam, że jest uosobieniem wszystkiego tego, czego w sobie nie akceptowałam, na co sobie nie pozwalałam.
Przez lata swojego życia, aż do czasu kiedy odważyłam się skonfrontować ze sobą podczas psychoterapii, uciekałam w panice przed tą „Małą”, która z uporem maniaka podążała za mną. Chowałam się przed nią za przebraniem „grzecznej dziewczynki”, „wzorowej uczennicy”, „dobrej żony” desperacko walczącej o swoje „dobre małżeństwo” i „dobrą rodzinę”.
Jak bracia biblijnego Józefa wepchnęłam „Małą” do studni, aby stała się łupem zbójców. I ona, tak samo jak ów Józef wróciła do mnie wtedy, kiedy moje nieuświadomione próby zdobycia uznania u innych doprowadziły mnie na skraj śmierci głodowej. Zabrakło mi wówczas tego pokarmu, który dotąd trzymał mnie przy życiu – wiary w sens kupowania miłości innych poprzez własne nadludzkie wysiłki. Utrata tego sensu zaowocowała dojmującą pustką, która pozbawiała mnie życia. Umierałam z głodu miłości.
Ta pustka była nienasycona i domagała się zaspokojenia. Kiedy głód zagląda w oczy człowiek jest gotów na wiele.
Jakub wysłał swoich synów do Egiptu, aby zdobyli drogocenny pokarm, który miał ocalić cały naród. I ja wyruszyłam do swojego Egiptu w poszukiwaniu ratunku. Tą podróżą były 4 lata psychoterapii. Lata powrotu do siebie samej, również do tego co, wydawało mi się, w sobie uśmierciłam, co odrzuciłam i strąciłam w głębiny studni swojej świadomości, odcięłam się od tego i udawałam, że tego nie ma. Pamiętam, że podczas sesji wiele razy miałam uczucie, że widzę studnię, a w niej wielkie czarne oczy. Zmagałam się tym długi czas, aż wreszcie zdecydowałam się wskoczyć w nią.
Potem był etap ciemności i próby wydostania się na zewnątrz. Wydawało mi się wówczas to zupełnie niemożliwe. To tu spotkałam ”Małą”, była taka samotna. Jej czarne oczy odbijały moją potrzebę bycia zauważoną, pragnienie miłości i akceptacji. Zrozumiałam, że bez niej nie uda mi się wygrać swojego życia, że tworzymy zespół, jesteśmy siostrami. „Mała” była przeciwieństwem „Dużej” . Była słaba, bardzo wrażliwa, spragniona czułości. Chciała być brana na kolana, głaskana, przytulana, ochraniana. Chciała być w centrum uwagi, chciała żeby się ktoś nią zaopiekował. Potrzebowała tego, aby dojrzeć. Wiedziała, że jeżeli nie zaspokoję jej głodu mój głód będzie stawał się coraz większy.
Duża była przekonana o swojej mocy, wojująca, stąpająca po rozżarzonych węglach. Taka, co to to niczego się nie boi. Śmiga przez życie jak feniks. Nic jej nie powstrzyma, wciąż na nowo odradza się z popiołów.
To właśnie ten niestudzony, niepokonany duch odważył się wskoczyć w otchłań studni. Szukając pomocy odnalazł zagubioną czarnooką Małą, która podzieliła się swoim niedostatkiem. I tym razem, paradoksalnie zaopiekowanie się Małą odrodziło mnie do życia. Co zrobiłam?
Przestałam pędzić. Odpuściłam. Zgodziłam się na to, że nie wszyscy muszą mnie kochać i że ja nie muszę kochać wszystkich, a przynajmniej nie w taki sposób jak dotąd. Zamiast tego zgodziłam się na to, aby niedomagać, doświadczać rozmaitych braków, stanąć w świetle wobec swoich niespełnionych pragnień. Zapłakać. Nie być taką doskonałą i we wszystkim pierwszą. Pierwszą deską ratunku dla wszystkich, tylko nie dla siebie.
Św. Paweł mówi o tym tak: „Nie o to bowiem idzie, żeby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość” (2Kor 8,7.9. 13-15).
Równość, czyli harmonia pomiędzy tym, co daję a tym co biorę. Próżnego i Salomon nie napełni.
Zamiast tylko dawać nauczyłam się również prosić o to, czego potrzebuję. Zawsze, kiedy nie proszę narażam się na to, że nie dostanę. A to z kolei prowadzi do tego, ze znowu jakąś część siebie krępuję i wrzucam na dno studni. Nie na darmo Jezus uczył „proście, a będzie wam dane”.
Z perspektywy „Dużej” proszenie nie wchodziło w grę. Albo się domyślą, albo sama sobie poradzę. Zazwyczaj się nie domyślali, a radzenie polegało na likwidowaniu potrzeby.
Przebywanie na dnie studni pozwoliło mi rozejrzeć się w sobie, zanurkować w głębiny swoich pragnień, zatopionych potrzeb i marzeń. Odnalezione stały się drabiną do wyjścia na powierzchnię. Taplając się w studni odkryłam wreszcie swoją prawdziwą wartość, poczułam się drogocennym ukrytym skarbem.
Wiele czasu zajęło mi zrozumienie, ze każdy istniejący w świecie głód da się zaspokoić tą prostą zasadą: Aby się ubóstwem swoim nawzajem ubogacać tak by nie miał za wiele ten kto ma dużo i nie miał za mało kto ma wiele.( 2Kor 8,7.9. 13-15)
My z Małą staramy się stosować tę wymianę. Obdarowujemy się nawzajem tym czego mamy więcej po to aby trzymać równowagę😉 Mała daje mi to czego nie ma, a ja tę próżnie uzupełniam swoja kreatywnością i nadmiarem dóbr, które dotąd nie znajdowały właściwego zastosowania. Albo źle je inwestowałam, albo świat je odrzucał. Tak naprawdę wszystko, co posiadamy, całe to dobro, w które jesteśmy wyposażeni po pierwsze ma służyć nam samym. Spróbuj skierować swój potencjał ku sobie, wszędzie tam gdzie znajdujesz jakiś brak i dopiero tym, co zostanie podziel się z resztą świata. Musisz być kompletny i zrównoważony aby przekroczyć siebie – iść w kierunku drugiego człowieka. W przeciwnym razie, jeżeli będziesz wybrakowany, to co puste będzie żądać zaspokojenia od innych. Znacie to? Kiedy ostatnio czuliście żal z powodu waszych nieziszczonych pragnień? Kto lub co było temu winne? Rodzice, środowisko, zła praca, brak perspektyw, nieudolny partner, współmałżonek, dziecko? Powtarzamy sobie nieustanie, że gdyby nie to lub tamto, bylibyśmy szczęśliwi, że przyczyną naszej frustracji jest ten, który nie spełnił naszych oczekiwań, nie stanął na wysokości zadania względem nas. W rzeczywistości jednak tylko my możemy sprawić , aby nasze JA było usatysfakcjonowane. Wymaga to wysiłku wejścia w głąb siebie, poznania swojej istoty, rozeznania i spostrzeżenia w czym niedomagamy, co w nas woła o ratunek. Podjęcia decyzji o udzieleniu sobie pomocy, jako że tylko my możemy to uczynić sami dla siebie.
Kiedy Mała oddaje mi swoje pragnienie miłości ja zatrzymuję się i przytulam ją w sobie najczulej jak się da, mówię jej że ją kocham, że jest dla mnie ważna. Zamiast rzucać perły między wieprze obdarowuję nimi tą bezbronną, ukrytą w moim wnętrzu istotę, którą nazwałam Duszą. Karmię ją tym co wartościowe i piękne. Rozmawiam z nią, pytam czego potrzebuje i staram się jej to zapewnić. Kiedy woła do mnie z dna studni wyciągam ją i wspólnie podziwiamy piękno świata. Przyglądamy się słońcu które odbija się w rzece. Głęboko wdychamy zapach świata i wsłuchujemy się w jego głos. Idziemy do opery lub do muzeum malarstwa podziwiać kunszt starych mistrzów. Umawiamy się w gotyckiej katedrze chłonąć ducha zakochanych w Bogu pokoleń. Zamiast obdarowywać nieproszona innych miliardem dóbr najpierw pytam czego potrzebuje ode mnie ta „Mała” – moja Dusza i z radością spełniam jej zachcianki.
Czy spotkałaś/eś już swoje wewnętrzne „JA” ? Zajrzałeś mu w oczy? Czy wciąż uciekasz i chowasz się w różne przebrania i maski?
Co jest Twoją nieuświadomiona potrzebą, która woła z dna Twojej studni?
Za czym tęsknisz? Czy w Twoim życiu jest równość, o której mówi św. Paweł?
Jeżeli nie zaspokoisz potrzeb swojej Duszy Twój głód będzie się wzmagał i nie ugasi go nikt prócz Ciebie.
One response
Piękne Gosiu. Dziękuję Ci za niezwykłe metafory. Nadal czuję samotność i przerażenie na obraz „wielkie czarny oczy w studni”. Pięknie operujesz słowem i Słowem. Dziękuję ❤️